Fascynuje ją – a w następstwie tego i nas – to co wymykające się normalności, apokaliptyczne i śmieszne jednocześnie, takie dziwne i brzydkie, że aż piękne i może właśnie przez swoją odmienność cenne.
Maria Apoleika (ur. 1986 r.) maluje, rysuje, fotografuje, zajmuje się też sztuką instalacji, animacją i wideo-artem. Niektóre ze swoich działań (zwłaszcza filmowe) realizuje w duecie twórczym z Marcello Zamenhoffem, artystą wideo, a także liderem zespołu Mikrowafle, aktywną postacią łódzkiej sceny artystycznej alternatywy.
Maria Apoleika jest studentką Państwowej Wyższej Szkoły Telewizyjnej i Teatralnej na Wydziale Operatorskim, specjalność animacja. Ta technika znajduje odzwierciedlenie w formie jej prac rysunkowych i malarskich– są ilustracyjne, budowane konturem i opowiadają tajemnicze historie.
Jak sama mówi, inspiracji szuka przed komputerem przeglądając ilustracje ze starodruków znajdywane na blogu Bibliodyssey i w zasobach Biblioteki Narodowej Polona, a także oglądając gify z kotkami albo portale z rosyjskimi bajkami. Czerpiąc z tych lekko zatrutych źródeł tworzy swój mikro-świat, będący wersją popularnej w Japonii estetyki „kawaii” w melancholijnej i żartobliwie makabrycznej odmianie środkowoeuropejskiej.
Maluje jednak tradycyjnie, temperą na drewnie. Bardzo często jej prace mają też kojarzący się z obrazami religijnymi kształt tonda, choć ogromne ilości wykonywanych przez nią rysunków sprawiają, że tworzy także na różnych przypadkowych podłożach - tekturze, sklejce, kawałkach desek, na ścianach opuszczonych budynków. Centralnie umieszczone drobiazgowo odtworzone postacie przypominają wizerunki uobecniane za pośrednictwem ludowych religijnych albo dekoracyjnych obrazków. Bliskie jej jest malarstwo naiwne z jego emocjonalnością, z ludową mądrością i fatalizmem.
Zamiast postaci świętych i scen z ich życia jej bohaterami najczęściej zostają zwierzęta. Maluje wielki smutek na pogrzebie małych myszy, gronostaja płaczącego krwawymi łzami, syrenę zabłąkaną w zupie rybnej, chytre liski, niewinnie wyglądające kociątko bawiące się zapałkami na tle panoramy płonących wieżowców. W jej prywatnym bestiariuszu są jeszcze długowłose świnki morskie, axolotl, morskie niedźwiedzie, różowy smok pilnujący kości. Dzięki nim jej obrazy wypełniają miękkie choć czasem zmoknięte futerka, ale także pazurki, ostre ząbki, a również, nie ukrywajmy, bywa że złe zamiary. „Swoje” zwierzęta maluje z wielką empatią. Widać, że są dla niej piękne, śmieszne i wzruszające. Pełen troski i zaangażowania sposób ich przedstawiania budzi skojarzenia z Hieronimem Boschem. Wizerunki zwierząt na marginesach jego obrazów nie są może tak anatomicznie doskonałe jak te w akwarelach Durera, ale jest w nich pełne tkliwości spojrzenie na ich małe historyjki, będące też historyjkami wszystkich istot żyjących.
W ogóle jeśli chciałoby się znaleźć okres w historii sztuki, w którym Maria Apoleika znalazłaby duchowych krewnych, było by to późne średniowiecze razem z jego zadziwiającymi iluminacjami (bezpośredni wpływ np. Braci Limburg widać w takich pracach jak „Św. Katarzyna ze Sieny” czy „Mandragora”) i upodobaniem do zadziwiających okazów flory i fauny, a także w przewrotny sposób moralizatorskie malarstwo renesansu północnego. Oprócz Hieronimusa Boscha, także Peter Breughel Starszy. Widać to zwłaszcza w ostatnim cyklu obrazów poświęconych mieszkańcom dzielnicy, w której znajduje się pracownia artystki przy ul. Św. Jerzego – łódzkiego Polesia. „Polesie to zapuszczone kamienice, garaże, przybudówki i przede wszystkim Mieszkańcy (…). Ich życie toczy się bujnie pomiędzy wertykalnym slumsem stuletnich kamienic, licznymi skupami złomu, melinami, kępami zarośli, a obskurnymi podwórkami. Krzyczą, leżą, piją, śpiewają, handlują, żyją” - opowiadała artystka w wywiadzie towarzyszącym jednej z wystaw. Takich mieszkańców razem z ich miejskim folklorem, na który składa się tanie wino, grillowanie, chodzenie w ortalionowym dresie, miłość w krzakach i opalanie nad miejskim stawem sportretowała w po breughlowsku potoczystych panoramach.
Tak więc pomimo że jej obrazki są tak unikalne, należy do większej rodziny ludzi odnajdujących w tym co może wydawać się zwykłe bezustanną pożywkę dla wyobraźni.
Marta Skłodowska